Rachunek sumienia / Gdy dawno nie byłeś u spowiedzi
Dawno nie byłeś u spowiedzi... Co to znaczy "dawno"? Dla jednych to więcej niż miesiąc, dla innych od ostatnich świąt lub rodzinnej uroczystości, dla niektórych od dnia ślubu, dla kogoś od Pierwszej Komunii Świętej. "Rekordzista", którego spotkałem podczas mojej trzynastoletniej posługi kapłańskiej, miał... 62 lata przerwy. A ty ile czasu nie byłeś u spowiedzi?
Przyczyny mogą być różne, zdaję sobie z tego sprawę: może ksiądz w konfesjonale potraktował cię kiedyś w sposób, który zniechęcił cię do tego typu spotkań; może wychowałeś się w środowisku pozbawionym wiary i wraz z dorosłością zaniechałeś swoich dziecięcych praktyk; może w młodości wstyd przed wyznaniem jakiegoś grzechu odepchnął cię od kratek konfesjonału i tak już pozostało; a może po prostu sam nie wiesz, w jaki sposób to się "samo" zaniedbało.
W każdym razie teraz w twoim życiu zdarzyło się coś, co na nowo każe ci myśleć o powrocie. Czasem są to wydarzenia radosne jak ślub córki czy syna; czasem smutne jak pogrzeb ojca lub matki; innym razem zwyczajne jak spotkanie przyjaciela, z którym rozmowa zmieniła twój sposób myślenia; czasem w ogóle nie dają się wytłumaczyć: zwyczajnie poczułeś, że już czas coś zmienić w twoim życiu i w relacji z Bogiem.
Ale tu właśnie zaczynają się trudności. Ostatni rachunek sumienia robiłeś wiele lat temu. Ten z książeczki do nabożeństwa syna lub córki już nie przystaje do twojego dorosłego życia.
Co tak naprawdę jest grzechem? Czy wystarczy przestrzeganie Dekalogu, żeby być dobrym chrześcijaninem? Czy jeśli nikogo nie zabiłeś, nie okradłeś, nie zdradziłeś żony, nie skrzywdziłaś dziecka, to czy naprawdę potrzebujesz pojednania z Bogiem i Kościołem? Jak dobrze się przygotować do tego spotkania po latach? Jak przezwyciężyć poczucie lęku, wstydu, zakłopotania? Być może czytając tę publikację, znajdziesz chociaż część odpowiedzi na te pytania. O resztę Bóg sam się zatroszczy. Przecież czeka na ciebie z niecierpliwością tak długo, że dawno już wszystko przygotował na wasze spotkanie. Odwagi! Przy kratkach konfesjonału odnajdziesz pokój serca.
Jedną z pierwszych trudności, na którą napotyka osoba pragnąca po długiej przerwie przygotować się do spowiedzi, jest określenie tego, czym jest grzech. W wielu tradycyjnych katechizmach, książeczkach do nabożeństwa, rachunkach sumienia spotykamy taką definicję: Grzech jest to świadome i dobrowolne przekroczenie któregoś z przykazań Bożych lub kościelnych. Jeśli świadomość i dobrowolność jest całkowita, a przekroczenie dotyczy ważnej sprawy, wtedy mamy do czynienia z grzechem śmiertelnym (ciężkim), jeśli brakuje któregoś z tych elementów, wówczas popełniliśmy grzech powszedni (lekki). W pierwszym przypadku warunkiem pojednania z Bogiem i Kościołem jest sakramentalna spowiedź, w drugim istnieją również inne sposoby.
Tyle katechizmowych definicji. Są one oczywiście poprawne, jednakże zatrzymanie się na nich utrudni dostrzeżenie pewnej bardzo ważnej prawdy. Grzech jest zaburzeniem (czasem wręcz zburzeniem) relacji z Bogiem, a więc z osobą, a nawet (w Nowym Testamencie) ze wspólnotą osób. To, co nazywamy chrześcijańską moralnością, nie przypomina kodeksu prawa karnego czy cywilnego, lecz bardziej relacje zachodzące w rodzinie. I raczej właśnie w ten sposób musimy spojrzeć na problem grzechu, tym bardziej, że podobnie robi to Pan Jezus. Jedna z najpiękniejszych przypowieści o grzechu, żalu i przebaczeniu opiera się właśnie na opisie relacji rodzinnej. Syn marnotrawny to nie przestępca ścigany przez prawo, lecz człowiek, który zawiódł zaufanie ojca i szuka drogi powrotu.
Warto przeczytać fragment tej niezwykłej przypowieści i spróbować odszukać w niej odpowiedź na pytanie o istotę grzechu:
Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: "Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada". Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Lecz ojciec rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się". I zaczęli się bawić (Łk 15,11-24).
W świetle przepisów prawa izraelskiego z czasów Jezusa chłopiec po osiągnięciu pełnoletniości (co oznaczało ukończenie trzynastego roku życia) mógł zażądać od ojca części majątku, która po śmierci ojca stanowiłaby jego spadek. Żądanie chłopca z przypowieści nie było więc niczym nadzwyczajnym w świetle prawa. Ojciec wiedział, że musi ustąpić. Nie był to jednak zwyczaj powszechny. Na ogół trzynastoletni chłopcy zdawali sobie sprawę z tego, że nie są w stanie prowadzić samodzielnie życia, i czekali na odpowiednią chwilę, ucząc się od swoich ojców niezbędnych rzeczy. W tym wypadku stało się inaczej. Życie pod rygorem dość surowego ojca (tak odbierał go starszy syn, o którym mowa w drugiej części przypowieści) wydało się chłopcu mniej atrakcyjne od perspektywy samodzielności. Być może ojciec przekonywał go, że jeszcze nie jest wystarczająco dojrzały, by podejmować tak ważne decyzje, ale ten uparł się, by pójść własną drogą. On wiedział lepiej i już! Kto ma za sobą wychowanie nastolatka, ten dobrze wie, o czym piszę.
Jeżeli ta przypowieść ma nam pomóc zdefiniować grzech, to najpierw rozważmy, jak postrzegamy go na jej początku? Grzech to nie tyle złamanie prawa (syn marnotrawny go nie złamał), lecz okazanie braku zaufania, powiedzenie Bogu: "Lepiej mi się będzie żyło bez Ciebie. Sam wiem, jak poukładać swoje sprawy. Już Cię nie potrzebuję, chcę iść własną drogą". Taka postawa często wiąże się z różnymi roszczeniami: opiekuj się mną, daj mi zdrowie, pracę, dobrą rodzinę, słowem część "majątku", która na mnie przypada, ale się nie wtrącaj. Ciebie obowiązuje prawo, ja mogę być wolny.
Na pierwszych stronach Biblii znajdujemy niemal modelowy opis grzechu:
A wąż był najbardziej przebiegły ze wszystkich zwierząt polnych, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: "Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?" Niewiasta odpowiedziała wężowi: "Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli". Wtedy rzekł wąż do niewiasty: "Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło". Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł (Rdz 3,1-6).
Jednym z największych sukcesów Szatana (tu ukazanego pod postacią węża) jest podważenie zaufania, jakim człowiek dotąd obdarzał Boga. Wąż przypisuje Bogu nieszczerą intencję: "Bóg nie zakazuje wam czegoś, kierując się waszym dobrem, lecz ważna jest dla Niego Jego wygoda. Nie chce mieć równego partnera, który podobnie jak On znałby dobro i zło; woli pozostać wyżej". Wąż posługuje się przy tym niezwykle subtelnie dobraną mieszaniną prawdy i kłamstwa: "Jeśli spożyjecie owoce z tego drzewa, poznacie dobro i zło (prawda) i staniecie się jak Bóg (kłamstwo)". Pokusa samodzielności, dorównania Bogu, wyruszenia we własną drogę. Jakże często zmusza ona do opuszczenia raju.
Analogią dla tej sytuacji może być opuszczenie rodziny przez ojca. Kiedyś około czterdziestoletni mężczyzna, który przeżył kilkanaście lat udanego małżeństwa, powiedział do mnie z rozbrajającą szczerością: "Gdy patrzyłem na śmierć mojego ojca, doszedłem do wniosku, że niewiele miał w życiu radości. Postanowiłem, że moje życie będzie inne". Niestety, poszukiwanie tej inności oznaczało dla niego zostawienie żony z dwojgiem dzieci i pójście do innej kobiety. Czy będzie mu tam lepiej? Czy budowanie jednej miłości na gruzach innej może się zakończyć sukcesem? Czas pokaże. Jeśli potrafimy się wczuć w sytuację pozostawionej żony i dzieci, może choć w części zrozumiemy, co czuje Bóg, kiedy doświadcza odejścia człowieka, jak boli, gdy Jego miłość przestaje być nagle odwzajemniana, jak Ten, który wybrał krzyż dla ratowania człowieka, zostaje odrzucony, czasem zapomniany.
Czy grzech jest atrakcyjny? Dzieci na katechezie odruchowo odpowiadają: Nie! Mówią, że grzech jest brzydki, zły, odrażający. A ja się z tym nie zgadzam! Gdyby grzech nie był atrakcyjny, nie miałby siły pociągnąć do siebie człowieka. On przypomina raczej kobietę lekkich obyczajów. Przechadza się pięknie ubrana i umalowana, niby przypadkiem zaczepia człowieka, który wcale nie miał zamiaru się z nią spotkać. Kusi go miłym słowem i lekko odsłoniętymi wdziękami, zdając się obiecywać coraz więcej i więcej... Możesz przejść obojętnie lub wdać się w rozmowę. Jeśli zaczniesz pertraktacje, jesteś stracony. Ona wie, jak cię przekonać. Rodzina, wiara, zasady moralne, wartości stają się na chwilę tylko cieniem rzeczywistości. Wrócisz do nich później, kiedyś, gdy już się zabawisz.
Życie syna marnotrawnego po opuszczeniu ojcowskiego domu musiało być początkowo bardzo atrakcyjne. Miał wiele pieniędzy ze sprzedanej ojcowizny i żadnej władzy nad sobą. A więc hulaj dusza! Zabawa, taniec, pijatyka. Starszy brat określił to później dosadnie, mówiąc do ojca: "Roztrwonił twój majątek z nierządnicami". Było miło, takie życie zaczynało coraz bardziej wciągać. Kiedy człowiek szafuje pieniędzmi na prawo i lewo, szybko pojawiają się wokół niego tak zwani przyjaciele, którzy potrafią żerować na naiwności. Znikają kilka godzin po wydaniu ostatniego banknotu. Wówczas poczucie własnej wartości, które tak bardzo wzrastało z powodu posiadania wokół siebie tylu atrakcyjnych osób, nagle zaczyna się załamywać: "Dałem się oszukać, jestem nic niewart, przegrałem życie”.
Rozpoczęcie wszystkiego od nowa, powrót do domu ojca nie są pierwszymi myślami, które przychodzą do głowy. Człowiek szuka zastępczych rozwiązań, czasem jeszcze głębiej brnie w grzech, próbując naprawić jedno zło drugim. Z powodu wstydu odciąga chwilę powrotu, choć coraz bardziej czuje, że nie ma już alternatywy. Próbuje szukać usprawiedliwień: "To nic złego. Wszyscy tak robią, taki jest dzisiaj świat, też mi się coś od życia należy, trzeba iść z postępem". Nie umiejąc się przyznać do błędu, często szuka nowych zasad, w myśl których jego postępowanie okazałoby się słuszne. Wiadomo: jeśli nie żyjesz według tego, jak wierzysz, szybko zaczniesz wierzyć według tego, jak żyjesz.
Syn marnotrawny wolał pójść pracować jako najemnik u obcych, niż wrócić do domu. Przypadło mu w udziale pasienie świń. Nawet dla nas dzisiaj nie byłoby to zbyt nobilitujące zajęcie. Dla Żyda stanowiło to podwójną hańbę: od dzieciństwa uczono go, że świnia to zwierze nieczyste, którego mięso jedzą tylko poganie, a prawdziwy Izraelita powinien się nim brzydzić niczym padliną. Znał z Biblii przykład starca Eleazara, który wolał oddać życie, niż skosztować zakazanej wieprzowiny. Jednak jeśli ktoś raz złamał zasady, których go uczono w dzieciństwie, to łamanie kolejnych przychodzi mu o wiele prościej. Sumienie przyzwyczaja się do grzechu niczym człowiek do nieprzyjemnego zapachu: z początku wydaje się on nie do zniesienia, później tylko czuje się dyskomfort, potem coraz rzadziej zwraca się na niego uwagę, w końcu całkiem przestaje się go rozpoznawać. Tylko ktoś, wchodząc z zewnątrz, cofa się z obrzydzeniem i nie daje się przekonać, że to, co roztacza się wokół, to woń fiołków.
W końcu jednak atmosfera stała się nie do wytrzymania. Kiedy młodzieńcowi zakazano nawet wyjadania świńskiej karmy z koryta, wiedział, że dłużej już tego nie wytrzyma. Zdarza się, że człowiek dochodzi do takiego stopnia upodlenia przez grzech, iż staje się ono większe od wstydu, który musi przeżyć na progu ojcowskiego domu w godzinie powrotu. Nieraz jednak udaje mu się być mądrzejszym: podejmuje decyzję o powrocie, zanim jeszcze zapłaci całą cenę za swoją naiwność. Błogosławieni, którzy dojrzeli do pojednania, zanim znaleźli się u progu świńskiego chlewa, albowiem nie będą musieli leczyć ran zadanych przez ostateczny upadek.
Najgłębsze pojednanie dokonuje się wtedy, kiedy człowiek czuje się prawdziwym bankrutem. Nic nie ma, wszystko roztrwonił, zawiódł zaufanie. Ojciec ma prawo powiedzieć mu: "A nie mówiłem?". On tymczasem jest gotów zrobić wszystko, nawet zostać najemnikiem (kimże zresztą jestem w tej chwili?), byle uzyskać na nowo prawo zamieszkania z rodziną. Nie stawia żadnych warunków wstępnych, jak nie stawiałby ich człowiek, który opuścił rodzinę i po latach chce do niej powrócić.
Dobrze, że syn marnotrawny nie czytał... przypowieści o synu marnotrawnym. Może wówczas, znając z góry ojcowską reakcję, musiałby się zmierzyć z pokusą powiedzenia: "No dobrze, tato, już przestań robić srogą minę. Wiem, że i tak za chwilę dasz mi pierścień na rękę, włożysz sandały na nogi i zabijesz utuczone cielę". My jednak z góry znamy skutek. Widząc prawdziwy żal, Ojciec nie może postąpić inaczej. Dlaczego więc tak trudno nam czasem wrócić? Albo dlaczego wracając, zamiast głębokiej przemiany serca, rzucamy szorstkim tonem: "Daj już te sandały i pierścień, bo za chwilę mam ważne spotkanie, na które nie mogę się spóźnić, a przecież nie pójdę na nie boso!".
Nie chcemy się rozwodzić nad naszym upadkiem. Zakrywamy rany brudnym bandażem i udajemy lekko skaleczonych. A przecież Lekarz może wyleczyć tylko tę chorobę, którą pacjent pozwoli mu zdiagnozować. Na nic się zda pokazywanie zaczerwienionego gardła, kiedy prawdziwym problemem jest ropiejący wrzód. Nie chodzi się do kosmetyczki z nowotworem. Musi być bolesna chwila prawdy, jeśli ma nastąpić autentyczna przemiana. To właśnie trudność tej chwili powoduje, że wielu synów marnotrawnych ginie z głodu z dala od ojcowskiego domu. Zginiesz, jeśli nie uwierzysz miłości. I przeciwnie: odzyskasz godność dziecka, odbudujesz swoją relację z Ojcem, jeśli wystarczy ci odwagi, by zedrzeć z twarzy wszystkie zakrywające ją maski.
W mojej książeczce pierwszokomunijnej znalazłem pięć warunków dobrego przeżycia sakramentu pokuty, znałem je więc wcześniej niż przypowieść o synu marnotrawnym. Pewnie trzydzieści lat temu umiałem bez zająknięcia wyrecytować wobec nieżyjącego już dzisiaj księdza katechety: rachunek sumienia, żal za grzechy, szczera spowiedź, postanowienie poprawy, zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu. Dziś, kiedy jako kapłan wracam po raz kolejny do mojej ulubionej przypowieści, nie mogę się nadziwić podobieństwu pomiędzy jej treścią, a tym, co wyczytałem w książeczce. Nie wiem, jak daleko syn marnotrawny odszedł od ojcowskiego domu, ale czuję, że w chwili, kiedy zdecydował o powrocie, zostało mu do zrobienia te same pięć kroków, które jako ośmiolatek robiłem, przeżywając po raz pierwszy sakrament pokuty.
Trzeba dostrzec obydwa kierunki działania grzechu: boski i ludzki. Czasem skupiamy się tylko na jednym. Jeśli widzimy tylko boski, ale widzimy go bardzo płytko, nasze spowiedzi ograniczają się do takich wyliczeń: "Paciorka nie mówiłem, do kościółka nie chodzę, mięsko w piątek jadłem". Cała sfera relacji z ludźmi pozostaje poza obszarem wiary.
Jeszcze gorzej jest wówczas, gdy dostrzegamy tylko ludzki wymiar grzechu i po latach życia z dala od Boga umiemy tylko wyznać, że nikogo nie zabiliśmy, nie okradliśmy, nie okłamaliśmy - niczym ojciec, który przecież nie zrobił żadnej krzywdy żonie i dzieciom, bo kilka lat mieszkał poza domem z inną kobietą.
Modlitwa, sakramenty, słowo Boże są jak gleba, w którą drzewo zapuszcza korzenie. Miłość bliźniego, wierność, odpowiedzialność, zdolność do poświęcenia to owoce. Kiedyś śliwie w moim ogrodzie złamała się gałąź obciążona zielonymi jeszcze śliwkami. I o dziwo: owoce na niej szybciej zrobiły się granatowe, niż na reszcie drzewa. Kiedy jednak próbowałem zjeść jeden z nich, okazały się cierpkie i pozbawione smaku. Bez pokarmu czerpanego z gleby mogły zaledwie udawać dojrzałe śliwki. Chrześcijanin, który oderwał się od korzeni swojej wiary, musi dokonać gruntownej rewizji życia, jeśli nie chce, by jego owoce były tylko bezwartościowymi atrapami. Sprawą szczegółów tej rewizji zajmiemy się w ostatniej części rozważań.
Nie boli najbardziej to, że już się nie ma pieniędzy, przyjaciele zdradzili, a żołądek skurczył się z głodu. Najgorsza jest utrata Bożego zaufania. Określenie "umierać ze wstydu" przestaje być tylko metaforą, a staje się rzeczywistością. Karą za grzech ciężki jest śmierć, stąd nazwa "grzech śmiertelny". Człowiek musiałby umrzeć, gdyby wcześniej Chrystus nie umarł na krzyżu zamiast niego. Teraz widać jasno, że w każdym z nas tkwi dostateczna przyczyna śmierci Jezusa. Ale wiemy też, że Bóg ma dla nas nowe życie. A właściwie nie nowe, tylko to samo, którego się wyrzekliśmy, idąc własną drogą. Pragnienie tego życia musi stać się mocniejsze niż wstyd przed powrotem. Idę do Ciebie, Ojcze.
A jaka miałaby być, jak nie szczera? Czy można oszukać kogoś, kto wie o nas więcej niż my sami o sobie? Oczywiście, nie można, ale po drodze jest jeszcze drugi człowiek, spowiednik. Tam, gdzie człowiek odkrywa przed człowiekiem swoją słabość, zawsze istnieje bariera wstydu. Gdy Adam po grzechu usłyszał kroki Boga przechodzącego się po raju, ukrył się ze wstydu. Gdy przywołany przyszedł niczym zbity pies, zaczął szukać winy w swojej żonie. Ona z kolei wskazała na węża. Była to próba ratowania sytuacji przez przerzucanie odpowiedzialności.
Podobno w poczekalni u dentysty ludzi przestają boleć zęby. Każdy wolałby uniknąć wiertła lub kleszczy. Zawsze można powiedzieć, że przyszło się umówić na inny termin lub spytać o najlepszy gatunek pasty. Ale po powrocie do domu ból okaże się jeszcze większy. Jeśli kiedykolwiek zataiłeś grzech, po prostu powiedz o tym przy najbliższej spowiedzi. Nie dopuść, by tkwił on w tobie jak zabrudzona rana. Nic nie pomoże karmienie się witaminami, jeśli organizm zżera infekcja. Gdy zrobiłeś to świadomie, spowiedź była nieważna, świętokradzka, podobnie jak i przyjęte po niej komunie święte. Trzeba wrócić do początku. Jeśli tylko nieświadomie zapomniałeś wyznać grzech ciężki i otrzymałeś ważnie rozgrzeszenie, a dopiero potem zdałeś sobie z tego sprawę, powiedz o nim przy najbliższej spowiedzi. Idąc na wojnę ze złem, nie zostawiaj wroga za plecami, by nie zaatakował cię w najtrudniejszej dla ciebie chwili.
Najgorzej jest stać w miejscu. Sakrament pokuty to nie tylko rozliczenie się przed Bogiem z grzesznej przeszłości. To także konkretne decyzje na przyszłość. Syn marnotrawny nie chciał się poprawić tylko trochę. Wiedział, że stracił wszystko i wszystko musi odzyskać. Czasem szokuje określenie: "znienawidzić grzech", ale dokładnie o to chodzi. Trzeba znienawidzić go do tego stopnia, by unikać wszelkich z nim kontaktów, a nawet możliwości popełnienia go.
Gdy idziemy do lekarza, oprócz otrzymania pastylek czy zastrzyków słyszymy nieraz zalecenie co do zmiany trybu życia: "Musi pan unikać stresów, nie palić, pić mniej kawy i alkoholu, uprawiać sport. W przeciwnym wypadku znów pan zachoruje". By uporać się z problemem grzechu, potrzebujemy nieraz zmiany stylu życia. Po prostu pewne sytuacje nas przerastają. Niektórym ludziom nie potrafimy odmawiać, niektórym pokusom nie jesteśmy w stanie sprostać. Pierwsi chrześcijanie nie podejmowali niektórych zawodów ze względu na to, że nie dało się ich wykonywać, pozostając w zgodzie z własnym sumieniem. Z czego mógłbyś ty zrezygnować, by grzech nie powtarzał się w twoim życiu?
Oprócz miłości istnieje również sprawiedliwość, która wcale nie jest z nią sprzeczna. Syn marnotrawny wiedział, że roztrwonił całkowicie swoją część spadku, i żądanie czegokolwiek od ojca wiązałoby się z uszczupleniem tego, co miało należeć do jego brata. Na to nie pozwalała mu ambicja. Postanowił, pracując u ojca, zarobić własne pieniądze, które pozwoliłyby zacząć wszystko od początku. Tego wymagała sprawiedliwość.
Każda krzywda powinna zostać naprawiona. Nie wystarczy żałować za grzechy. Złodziej musi oddać skradzioną rzecz, oszczerca odwołać kłamstwo, ten, kto popełnił błąd - naprawić jego skutki. Pamiętam zaskoczenie mężów, których prosiłem, by w ramach zadośćuczynienia kupili żonom kwiaty lub kosmetyki. Naprawdę nie miałem układu z pobliską kwiaciarnią. Po prostu niektórych długów nie da się spłacić inaczej. Z niecierpliwością oczekuję czasów, kiedy notoryczni plotkarze będą w ramach zadośćuczynienia odwoływać swoje plotki na pierwszych stronach poczytnych gazet. Jedno jest pewne: Gdybyśmy solidnie wypełniali nasze zadośćuczynienie z o wiele mniejszą łatwością popadalibyśmy w grzechową recydywę!
Na początku książki postawiliśmy pytanie, czy zachowywanie Dekalogu wystarczy do tego, by być dobrym chrześcijaninem. Odpowiedź wbrew pozorom nie jest oczywista. Z jednej strony Dekalog jest o wiele starszy od chrześcijaństwa. Gdyby więc miał się okazać wystarczający, po co wówczas byłby potrzebny Chrystus ze swoim nauczaniem? Z drugiej strony sam Jezus dowartościowuje Dekalog i Prawo, nakazując swoim uczniom jego zachowywanie. W Kazaniu na Górze Chrystus ukazuje, że Dekalog nie może zostać sprowadzony do roli martwego przepisu. Jego lakoniczne nakazy i zakazy w rzeczywistości bronią najważniejszych wartości, które trzeba dostrzec i uszanować. Na przykład zakaz cudzołóstwa nie tylko chroni jedność małżeństwa, lecz także ma za zadanie ukształtowanie patrzenia na ludzką seksualność w sposób pełen szacunku. Zakaz zabijania nie ogranicza się do potępienia odebrania niewinnemu człowiekowi życia, lecz również nie pozwala kierować się gniewem i poniżać drugiego obraźliwym słowem. Zakaz składania fałszywych zeznań odnosi się w rzeczywistości do każdego kłamstwa, ukazując je jako coś moralnie nagannego. Dlatego, robiąc swój rachunek sumienia według Dekalogu, musimy popatrzeć na ten swoisty kodeks tak, jak patrzył na niego Chrystus, szukając nie tyle granic, poza którymi czai się grzech, ile raczej drogowskazu do pełni chrześcijańskiego życia.
W pierwotnym znaczeniu zakaz ten obejmował cześć oddawaną bóstwom sąsiednich narodów. Wiara Izraela była od początku monoteistyczna. Nie uznawała istnienia jakichkolwiek bogów poza Bogiem jedynym. Cześć oddawana posągom, składanie ofiar bożkom, wchodzenie do pogańskich świątyń było ostro piętnowane. W historii Izraela bardzo często dochodziło do pomieszania kultu jedynego Boga z kultami bogów pogańskich, co zawsze kończyło się tragedią całego narodu. Na przykład mądry i bogaty król Salomon pod koniec życia zaczął oddawać cześć bogom, których czciły jego żony, co skończyło się cofnięciem Bożego błogosławieństwa i podziałem królestwa.
W dzisiejszych czasach ludzie rzadziej oddają się czczeniu obcych bogów, częściej natomiast mieszają chrześcijaństwo z elementami, które są mu całkowicie obce. Lektura horoskopów, posiadanie amuletów, wiara w zabobony, wplatanie w chrześcijaństwo elementów innych religii, jak choćby doktryny o reinkarnacji czy o nieodwołalnym przeznaczeniu powodują, że zamiast z chrześcijaństwem mamy do czynienia z jego parodią. Chrześcijanin chodzący do wróżki czy używający kart tarota dawno oderwał się od korzeni swojej wiary. Otworzył też drzwi swojego życia dla Zła, które skwapliwie skorzysta z tego typu okazji. Wiele do powiedzenia na ten temat mogliby mieć księża egzorcyści.
Innym przejawem łamania pierwszego przykazania jest stawianie na najważniejszym miejscu w swoim życiu (a więc na miejscu Boga) innych wartości, jak: pieniądz, władza, kariera zawodowa. Wychodzi to na jaw wówczas, gdy człowiek musi dokonywać wyboru. Jeśli dla zdobycia którejś z tych wartości chętnie świadomie rezygnuje się z zachowania Bożego Prawa, prawdopodobnie pierwsze przykazanie Dekalogu zostało poważnie naruszone.
Przykazanie to broniło świętości imienia Bożego, co w Biblii równało się świętości samego Boga. W czasach Starego Przymierza tylko raz do roku najwyższy kapłan mógł głośno wypowiedzieć imię Jahwe — wchodząc do świątyni w dniu przebłagania.
W potocznym języku, nawet w krajach mocno zlaicyzowanych, imię Boga, Matki Bożej, świętych jest często używane jako rodzaj wykrzyknika, zwykle bez świadomej refleksji. Znane jest jako anegdota powiedzenie pewnego ateisty: Jeśli Boga nie ma, to dzięki Bogu, ale jeśli jest, to niech Pan Bóg broni!". Dla człowieka wierzącego imię Boga wiąże się z Jego osobą. Jest ono czymś o wiele cenniejszym niż imię własnej matki lub ojca; cenniejszym niż własne nazwisko. Jeśli więc wytaczamy dziś procesy sądowe za zniesławienie swojego nazwiska, czy nie z wiele większym zaangażowaniem powinniśmy dbać o to, by imię Boga pojawiało się na naszych ustach tylko wtedy, gdy jest to uzasadnione, i by było wypowiadane zawsze z wielkim szacunkiem?
To przykazanie broniło instytucji szabatu. W siódmym dniu tygodnia należało nie tylko oddawać cześć Bogu, lecz także odpoczywać. Nie wolno było wykonywać żadnej ciężkiej pracy, a nawet długość spaceru była ograniczona. Z czasem doszło w tej kwestii do pewnej przesady. Pan Jezus upomniał faryzeuszy, że szabat jest darem dla człowieka, a nie utrudniającym życie nakazem. Jest po to ustanowiony, by odpoczął każdy Izraelita, każdy najemnik, niewolnik, a nawet zwierzę pociągowe.
Dla chrześcijan dniem świętym jest pierwszy dzień po szabacie, a więc niedziela. Tego dnia zmartwychwstał Chrystus. Jest to dla nas przede wszystkim okazja do wzięcia udziału w misterium, w którym tajemnicę zmartwychwstania przeżywa się na nowo dzięki obecności prawdziwego Ciała i prawdziwej Krwi Chrystusa. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że podejmując decyzję o zlekceważeniu niedzielnej mszy świętej, nie wyrażamy swego stosunku do normy prawa, lecz do tego, co dzieje się na ołtarzu: właśnie do męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Tracimy też okazję do skorzystania z wezwania: "Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy". Jest to zaproszenie do tego, by nie przeżywać życia tylko o własnych siłach, lecz zmagać się z jego trudnościami mocą pokarmu, którym jest Ciało Chrystusa. Osoby obłożnie chore oczywiście nie grzeszą brakiem udziału we mszy świętej, lecz mają prawo odczuwać stratę z powodu tego, że nie mogą skorzystać z tego najpełniejszego spotkania z Jezusem. Dlatego od pierwszych wieków Kościół stara się przyjść im z pomocą, roznosząc komunię do domów i szpitali.
Innym problemem związanym z trzecim przykazaniem jest sprawa odpoczynku. Niedziela lub inna uroczystość kościelna, to czas, w którym człowiek, pracujący dziś coraz dłużej i coraz ciężej, mógłby znaleźć wytchnienie dla siebie i czas na osobiste sprawy, jak choćby życie rodzinne. Jest oczywiście wiele zawodów, w których praca także w niedzielę jest konieczna. Trudno sobie bowiem wyobrazić życie bez świadomości, że w każdej chwili w razie potrzeby możemy wezwać pogotowie ratunkowe, policję, straż pożarną. Ktoś dostarcza nam do mieszkania prąd, ktoś opiekuje się dziećmi w domu dziecka, ktoś pilnuje naszych granic. Wiele osób nie może więc w pełni świętować niedzieli. Tym bardziej powinniśmy się troszczyć o to, by ich liczba nie była większa niż to konieczne. Oni też mają rodziny i prawo do odpoczynku. Skoro starotestamentalne prawo, dając szabat, broniło nawet praw najemników i niewolników, to czy nie warto na przykład zrezygnować z zakupów niedzielnych w wielkopowierzchniowym sklepie, by obsługującym go kilkuset osobom i ich rodzinom dać okazję do świętowania?
W Starym Testamencie złamanie tego przykazania było obłożone najwyższą sankcją: Kto by złorzeczył ojcu lub matce, winien być ukarany śmiercią (Wj 21,17). Może dziwić tak wysoki wymiar kary, ale trzeba sobie zdać sprawę, że ład rodzinny był podstawą egzystencji narodu. Ci, którzy przekazali życie, mieli prawo oczekiwać szacunku od tego, kto je otrzymał w darze. Szacunek wobec rodziców jest zresztą jedną z najbardziej rozpowszechnionych norm moralnych. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka rzeczy, które się z nim wiążą.
Inaczej wygląda szacunek dla rodziców małego dziecka — będzie się on wyrażał w niemal całkowitym posłuszeństwie. Inaczej szacunek nastolatka - młody człowiek będzie miał swoje zdanie, często odmienne od zdania rodziców, powinien je jednak wyrażać tak, by ich godność w każdym momencie była uszanowana. Człowiek, który już założył rodzinę, również jest zobowiązany do szacunku wobec własnych rodziców. Ma się on wyrażać przede wszystkim w sposobie odnoszenia się do nich, utrzymywaniu kontaktu, a także, w miarę upływu lat, w pomaganiu im w zaspokajaniu ich potrzeb. Warto pamiętać, że starszy człowiek ma nie tylko potrzeby materialne, lecz również, a może przede wszystkim, emocjonalne i duchowe. Chce się czuć kochany i szanowany, potrzebuje czasu i zainteresowania, pragnie doświadczać tego, że jest potrzebny. Oczywiście nie oznacza to, że ma on prawo do nadmiernej ingerencji w życie swojego dorosłego dziecka i jego rodziny. Przykazanie czci dla ojca i matki nie może stać się usprawiedliwieniem nadopiekuńczości rodziców i ich nadmiernego wtrącania się w życie dzieci. Rodzice bowiem nie wychowują syna czy córki dla siebie, lecz dla społeczeństwa. Dlatego mężczyzna opuszcza ojca i matkę i łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stanowią jedno ciało (por. Rdz 2,24).
Czy rodzice mają obowiązek zasługiwania sobie czymś na szacunek dzieci? Oczywiście pewne przywileje matka i ojciec posiadają z samej racji bycia rodzicami. Jednakże idealnie jest, jeśli rodzice żyją tak, że ten szacunek przychodzi ich dzieciom naturalnie i łatwo. Jan Paweł II w Liście do rodzin tak napisał na ten temat: Rodzice - zdaje się przypominać Boże przykazanie — postępujcie tak, aby zasłużyć na cześć (i miłość) ze strony Waszych dzieci! Nie pozostawiajcie Bożego wymagania czci dla Was w "moralnej próżni"! (nr 15). Niezależnie jednak od tego, jacy są rodzice, człowiek powinien starać się szanować ich, gdyż to oni przekazali mu najcenniejszy dar: życie.
Trudno o bardziej jasne i zrozumiałe przykazanie. "Nie zabijaj" znaczy: nie pozbawiaj życia niewinnego człowieka - bezwzględnie i w żadnych okolicznościach. Nawet pozbawienia życia zbrodniarza można dokonać tylko wówczas, gdy zawiodą wszelkie inne sposoby obrony przed nim, choć także i w tej sprawie należałoby uczynić wszystko, aby takie sytuacje nie miały miejsca.
Jednakże w dzisiejszym świecie dokonuje się swoistego "rozmiękczania" treści tego przykazania. Odnosi się to zwłaszcza do początku i końca ludzkiego życia. Aby uśpić sumienie, zabójstwo dziecka w łonie matki nazywa się aborcją, a uśmiercenie chorego lub starego człowieka eutanazją. Jednakże chrześcijanin nie może się w żaden sposób zgodzić nie tylko na zadawanie śmierci niewinnym istotom ludzkim, ale nawet na kłamliwe mówienie o tym fakcie. Życie człowieka od łona matki jest najcenniejszą z ziemskich wartości. Może właśnie dlatego Kościół karze wyłączeniem ze swej jedności (ekskomuniką) wszystkich, którzy w sposób czynny - przez działanie, zachęcanie, wywieranie presji, kłamstwo - uczestniczyli w akcie aborcji. Ekskomunikę taką mogą zdejmować tylko niektórzy spowiednicy.
W swojej interpretacji piątego przykazania Chrystus idzie jednak dalej. Zwraca uwagę, że zabójstwo jest efektem procesów, które wcześniej dokonują się we wnętrzu człowieka. Gniew, nienawiść, pogarda dla osoby stanowią jakby przedpole tej zbrodni. Wiele tragicznych wydarzeń rozpoczynało się kłótnią rodzinną lub sąsiedzką, rzuceniem obelgi, odpowiedzią złem na zło, brakiem przebaczenia urazy. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj! A kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł:"Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego (Mt 5,21-22).
Bóg jest wyłącznym Panem życia i śmierci. Człowiek nie może pozbawić życia żadnej niewinnej osoby, także siebie samego. Samobójstwo pozostaje grzechem śmiertelnym. Popełnione świadomie i z rozmysłem jest znakiem pogardy dla siebie i Boga. Jednakże człowiek może również pozbawiać się życia stopniowo, niejako "na raty". Zaniedbując troskę o własne zdrowie, używając narkotyków, nadużywając alkoholu czy papierosów, nie dbając o konieczny wypoczynek fizyczny i psychiczny, powoli zabija samego siebie, degraduje swój umysł i ciało, zatraca przejawy swego człowieczeństwa. Takie świadome działanie wprowadza moralny nieład i jest grzechem przeciwko Bogu Stwórcy.
Treść tego przykazania chroni jedność małżeństwa. Nawet jednorazowa zdrada małżeńska jest ciężkim złem wyrządzonym współmałżonkowi, dzieciom, osobie, która stała się współuczestnikiem grzechu, sobie samemu i Bogu. Seksualność człowieka jest bowiem nierozerwalnie związana z byciem osobą. Stanowi ona dar Boga ofiarowany w konkretnym celu: ma się on przyczyniać do budowania jedności małżeńskiej i do zrodzenia potomstwa. Wszelkie próby zakłamania tego celu stanowią grzech.
Chrystus, komentując treść tego przykazania, zwraca uwagę na to, że grzeszny jest nie tylko akt cudzołóstwa, lecz każde traktowanie człowieka jak przedmiot użycia, a nawet patrzenie na niego w ten sposób: Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa (Mt 5,27). Wszelkie instrumentalne sposoby traktowania seksualności, a więc: zdrada małżeńska, seks przed lub poza małżeństwem, masturbacja, stosunki homoseksualne, produkcja i korzystanie z pornografii, pogardliwe mówienie o płciowości ludzkiej, są ciężkim grzechem, domagającym się od człowieka nawrócenia i zmiany postępowania. Takim grzechem jest również stosowanie wszelkich środków i metod antykoncepcyjnych, które zmieniają celowość aktu małżeńskiego, pozbawiając go w sposób sztuczny otwartości na przekazywanie życia. Niedopuszczalne moralnie są też inne sposoby manipulowania przy przekazywaniu życia, jak zapłodnienie in vitro czy "macierzyństwo zastępcze" polegające na wszczepieniu w organizm kobiety zapłodnionej komórki jajowej pochodzącej od kogoś innego, a następnie, po urodzeniu dziecka, zwróceniu go biologicznej matce.
To przykazanie broni prawa każdej osoby i instytucji do posiadania nienaruszalnej własności. Pozbawienie kogoś jego dóbr bez jego przyzwolenia nazywamy kradzieżą. Jest to również jedno z najbardziej oczywistych przykazań. Czy jednak zawsze? Kiedy mówimy, że ktoś w zatłoczonym autobusie wyciągnął komuś portfel z kieszeni, fakt kradzieży nie podlega dyskusji. Ale gdy tym samym autobusem ktoś jedzie bez biletu? Przecież nikomu niczego nie zabrał. Czy aby na pewno? A złożenie nieprawdziwego zeznania podatkowego? Korzystanie z pirackich płyt lub oprogramowania komputerowego? Podpisanie czyjejś pracy własnym nazwiskiem bez jego wiedzy? Wystawienie fałszywej faktury, "lewego" zwolnienia lekarskiego, zatrudnienie pracownika "na czarno"? A co z nieuzasadnionym korzystaniem z służbowego samochodu, telefonu, kserokopiarki? Marnowanie czasu, za który ktoś mi zapłacił, jak za uczciwą pracę, to też rodzaj kradzieży. Danie łapówki za wygranie przetargu, wzięcie łapówki lub przymknięcie oka na jakieś zło; nielegalne pobieranie prądu, wody lub gazu; wynoszenie różnych przedmiotów z zakładu pracy... Wiele jest możliwości kradzieży. Wychowani przez kilkadziesiąt lat w systemie, w którym kradzież była na porządku dziennym, musimy sobie uświadomić dwie istotne rzeczy:
- Z moralnego punktu widzenia jest całkiem bez różnicy, kogo się okrada. Zabranie własności należącej do jednego człowieka, do grupy ludzi, do przedsiębiorstwa, czy do całego społeczeństwa zawsze stanowi takie samo zło. Nie istnieje zasada dopuszczająca kradzieży jakiegoś dobra tylko dlatego, że ma ono kilka milionów właścicieli;
- Przedmiotem kradzieży mogą być nie tylko pieniądze czy inne rzeczy materialne, lecz także czyjaś własność intelektualna, prawa autorskie, usługi, które ktoś wykonał i nie otrzymał za to zapłaty, czas, praca.
Początkowo to przykazanie miało zastosowanie przede wszystkim w sądach. Prawo Mojżeszowe pozwalało skazać człowieka na podstawie świadectwa dwóch lub trzech osób. Świadek był traktowany jako osoba wiarygodna, jednakże za złożenie fałszywych zeznań groziła kara, na jaką byłby skazany niesłusznie obwiniony.
Pan Jezus, interpretując to przykazanie, powiedział: Słyszeliście również, że powiedziano przodkom: Nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi. A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie - ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi (Mt 5,33-37).
Ta interpretacja wskazuje jednoznacznie, że nie istnieją sytuacje tak ważne ani tak błahe, które pozwalałyby chrześcijaninowi skłamać z czystym sumieniem. Mówienie prawdy powinno się stać wręcz naszym nawykiem. Każde "rozminięcie się z prawdą" jest złem, które wymaga naprawienia.
Szczególnie bolesnym grzechem społecznym staje się w obecnych czasach obmowa lub oszczerstwo. Zajmowanie się z upodobaniem wadami innych ludzi odwraca uwagę od swoich grzechów. Niestety często skazuje też człowieka obmówionego na rodzaj cywilnej śmierci w jego środowisku. Mieszanie prawdy, domysłu i kłamstwa może skutecznie i trwale pozbawić kogoś dobrego imienia. Można nawet wyrządzić komuś wielką niegodziwość, posługując się tylko prawdą. Ktoś zapyta: "Jak to?” A no tak! Czy chciałbyś, by każda prawda o tobie stawała się publiczną własnością? Czy nie masz jakichś słabości, które chciałbyś zachować tylko dla siebie? Czy nie zależy ci czasem na obronie własnej prywatności? Jeśli tak, trzeba uszanować także prywatność drugiej osoby.
Innym powszechnym rodzajem kłamstwa jest ściąganie w szkołach i na uczelniach. Podpisywanie pracy własnym nazwiskiem w sytuacji, kiedy choćby jej część jest wynikiem przepisania od kolegi lub ze ściągi, jest oczywistym grzechem przeciwko ósmemu przykazaniu. Jest to kłamstwo dokonywane najczęściej ze strachu przed okazaniem własnej niewiedzy.
Czasem, by skłamać, nie trzeba wypowiedzieć ani słowa. Przykład? Kiedy celnik pyta: "Czy ktoś ma coś do oclenia?", odpowiada tylko głucha cisza, a w torbie podróżnych znajdują się ukryte głęboko na dnie zakazane dobra, to znak, że czyjeś chrześcijańskie sumienie nie stanęło na wysokości zadania.
Czy zatem człowiek ma obowiązek mówienia zawsze całej prawdy na każdy temat? Nie. Istnieją prawdy, które można, a nawet powinno się zachować dla siebie. W takiej sytuacji zamiast uciekać się do kłamstwa, zawsze można odmówić odpowiedzi.
To przykazanie jeszcze raz pokazuje, że grzechy związane z naszą seksualnością nie muszą dotyczyć tylko płaszczyzny zachowań. Pożądanie jest rodzajem odczucia, co najwyżej postawy, ale nie musi się przerodzić w czyn. Jednak samo zauważenie u siebie takiego odczucia powinno wezwać człowieka do czujności. Zdrada małżeńska nie dokonuje się na ogół w jednej chwili, lecz dojrzewa przez dłuższy czas. Na początku przyjmuje zwykle pozór niewinnej przyjaźni. Później przenosi się na płaszczyznę emocjonalną, intelektualną, duchową. Jeśli jakaś osoba staje ci się emocjonalnie i duchowo dużo bliższa niż twój współmałżonek, zaczynasz z nią spędzać wiele czasu na długich rozmowach, podczas gdy w domu jesteś raczej milczący lub podenerwowany, powinieneś się bliżej przyjrzeć tej relacji, być może również porozmawiać o niej ze swoim spowiednikiem. Podobnie winieneś postąpić, jeśli jesteś stanu wolnego, a osoba, z którą łączy cię coraz bardziej zażyła przyjaźń, żyje w małżeństwie. Wykroczenie przeciwko jedności i nierozerwalności małżeństwa jest zawsze wielką krzywdą wyrządzoną rodzinie i zdradą przysięgi małżeńskiej złożonej wobec Boga i Kościoła.
Nasze poczucie materialnego niedosytu bardzo często wynika nie z tego, że czegoś nie mamy, lecz stąd, że mają to już inni. Na tym mechanizmie bazuje zresztą cały świat reklamy. Zła jest nie sama chęć posiadania dóbr. To, co człowiek zdobył uczciwą pracą, powinno go cieszyć i dawać mu satysfakcję. Problem zaczyna się wówczas, kiedy to mu przestaje wystarczać. Potrzeba nieustannego porównywania się z innymi, bycia "na topie", "trendy", "cool" może często przyprawić człowieka o bolesny zawrót głowy. Rozpacz z powodu tego, że nie mamy czegoś, co posiadają inni, może z kolei prowadzić do zazdrości i chęci pozbawienia ich tego.
Ale przekraczanie tego przykazania ma też swoje subtelne oblicze. Ileż to nieoddanych drobiazgów spoczywa na naszych półkach z książkami, biurkach, w szafach. Niby wiemy, że to należy do kogoś, ale po co się zaraz spieszyć ze zwracaniem? Może ktoś już nie pamięta albo nie potrzebuje? A te parę groszy pożyczonych kiedyś, kilogram cukru od sąsiada, zeszyt z przepisami na domowe wypieki? Jeśli dziś o tym zapomnisz, może kiedyś równie trudno będzie ci rozliczyć się ze służbowych pieniędzy, zwrócić pomyłkowo odebraną paczkę lub źle wydaną resztę?
Wiem, że przeraża cię ogrom przykazań (a przecież Dekalog to tylko część tego, czym uczy żyć Jezus i Kościół), ale nie martw się tym zbytnio. Zapytano bowiem kiedyś Jezusa o to, czy nie istnieje jakieś streszczenie Jego nauki dla tych, którzy nie mają zbyt dobrej pamięci do przepisów prawa:
Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał, wystawiając Go na próbę: "Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?" On mu odpowiedział:
"Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy" (Mt 22,34-40).
Kończąc swój rachunek sumienia, zapytaj więc najpierw, czy kochasz Boga najlepiej, jak cię na to stać. Kochać to znaczy pragnąć być jak najbliżej, poznawać jak najgłębiej, służyć jak najwierniej. Zbliża się poprzez sakramenty, zwłaszcza Eucharystię, przez doświadczenie żywej wspólnoty Kościoła. Poznaje się poprzez lekturę słowa Bożego, przez dialog na modlitwie, dobrą lekturę, uczestnictwo w rekolekcjach, słuchanie kazań, rozważanie. Służy się, żyjąc w ten sposób, by życie było dobrym świadectwem dla rodziny, znajomych, sąsiadów, by było pieśnią wyśpiewaną na chwałę Boga, owocem świętości. Jak to wyglądało u ciebie dotychczas?
Następnie zapytaj się, czy kochałeś bliźniego przynajmniej tak mocno, jak siebie samego. Kochać to znać poszukiwać dla kogoś prawdziwego dobra. Bliźni to przede wszystkim nasz współmałżonek i dzieci, rodzice i teściowie, dalsza rodzina, koledzy z pracy, ludzie z otoczenia. Czy liczysz się z ich potrzebami, jesteś wrażliwy, delikatny, uczciwy? Nie wahasz się postawić ich dobra ponad swoim własnym, jeśli okazuje się to konieczne? Umiesz wybaczać mniejsze czy większe urazy? Dajesz dobry przykład swoją postawą? Wnosisz ze sobą pokój i radość? Masz dla nich wystarczającą ilość czasu? Jeśli masz wątpliwości, możesz ich o to zapytać! Przecież z zewnątrz najlepiej ktoś dostrzeże, jaka jest twoja miłość.
Przypowieść o synu marnotrawnym nie jest kompletna. Nie wspomina ona na przykład ani słowem o tym, jak wyglądało życie chłopca po powrocie do ojcowskiego domu. Wiemy tylko, że starszy brat — ten, który zawsze był blisko ojca i powinien lepiej rozumieć jego zamysły - miał wielkie trudności z przyjęciem decyzji o natychmiastowym przebaczeniu.
Być może i w twoim otoczeniu ludzie zdziwią się, a nawet zgorszą, kiedy zobaczą cię przystępującego do komunii świętej. Może z niedowierzaniem będą spoglądać, jak zaczyna się przemieniać twoje życie, a kiedy coś ci się nie uda, szepną: "Widzisz, wcale nie jesteś taki święty". Nie przejmuj się, historia lubi się powtarzać. Pamiętaj tylko o jednym: syn marnotrawny przegrał pierwszą część swojego życia, bo nie chciał zaczekać, aż nauczy się mądrości od ojca. Kiedy wrócił do domu, był z pewnością bogatszy o to ludzkie doświadczenie. Ale mądrości ojca miał tak samo mało! Powrót to pierwszy bardzo ważny krok. Teraz trzeba się na nowo uczyć mieszkania razem z ojcem i ze starszym bratem, który powoli zacznie akceptować tę sytuację.
Kiedy po raz pierwszy od wielu lat odchodzi się od kratek konfesjonału, czuje się ogromną ulgę. Nie można jednak dać oszukać: to dopiero pierwszy krok. Nie wystarczy się urodzić, trzeba jeszcze żyć! Żyć z Jezusem. Bo tak naprawdę być chrześcijaninem - znaczy stawać się coraz bardziej podobnym do Niego. A do tego trzeba się nauczyć Jego mądrości. Trzeba Go poznać.
Twoje rachunki sumienia staną się jeszcze pełniejsze, kiedy zamiast przebiegać kolejne przykazania Dekalogu zapytasz siebie, w czym jesteś, a w czym jeszcze nie zdołałeś być podobny do Tego, którego na nowo wybrałeś. Być może w czasie następnych spowiedzi będziesz odkrywał kolejne rzeczy w twoim życiu, które wymagają uzdrowienia. Nie przejmuj się, to normalny proces. Im bliżej będziesz Jezusa, tym więcej uda ci się zobaczyć i tym więcej On zdoła naprawić w twoim życiu. Ważne, byś uczynił ten pierwszy krok. Nawet jeśli nie czujesz się w pełni gotowy, nie odkładaj tego na później. Każdy dzień przeżyty z dala od Jezusa to bezpowrotnie stracony czas. A nikt z nas nie potrafi powiedzieć, jak wiele otrzymał go jeszcze w darze.